Dziś całkiem na
gorąco post pisany... a właściwie to na zimno bo przemarzłam do kości
stojąc pod śmietnikiem i wysłuchując chrapania.
Tknęło mnie
żeby napisać posta osobistego. Nie o remoncie i wymarzonym mieszkaniu a o
tym że zbyt rzadko myślę o tym jak mogło by wyglądać życie bez tego co
jest dla mnie tak oczywiste. Ja wściekam się jak nie ma w lodówce mleka
do porannej kawy i na złość sama sobie nie wypiję jej, bo bez mleka to
fuj nie kawa. Kompletnie nie widząc tego że inni nie mają tej gorącej
kawy a marzą nawet o tej bez mleka, bez cukru.. nawet nie ważne czy to
Jacobs czy ARO a dla mnie to koniec świata jak mama przyjdzie uradowana
że kupiła tanio w promocji "moją" kawę a okazuje się że to nie ten typ
co lubię.
Przy którejś
wizycie u fryzjerki, czekając aż włosy się zafarbują, wzięłam do
poczytania gazetę. Z okładki uśmiechała się do mnie Stenka którą kocham i
ubóstwiam nad życie. Przeczytałam wywiad, poleciałam dalej. Gdzieś tam
przy końcu felieton Janusza Leona Wiśniewskiego "Bezdomność" i nagłówek :
"JAK TO SIĘ ZACZYNA BYĆ BEZDOMNYM, SZANOWNY PAN DOPYTUJE, JAK DZIENNIKARZ, CHOCIAŻ PAN NA DZIENNIKARZA NIE WYGLĄDA"
i dalej ...
" A ja pana rozpoznaję . Ostatnim razem całą paczkę papierosów mi pan podarował i parę krówek dołożył. "
Tym zdaniem
wiedziałam że muszę przeczytać do końca.. i zatopiłam się w tekście. Bo
ja bojaźliwa jestem i choć dobre serce mam to mijam bezdomnego na ulicy i
choć mam dwa złote na gorącą herbatę,jest i stary koc w bagażniku auta,
to nie podejdę, nie odezwę się bo się go boję. Boję się że jest pijany,
że mi ubliży, że uderzy. Tak trapią mnie myśli przez kilka następnych
dni czy on żyje, jak się ma, bo może chory a na leki nie ma, bo może ma
rodzinę i potrzebują tego koca co by się nakryć swoim a nie wyłowionym z
kontenera z pomiędzy zgniłych pomidorów. Myślę też, jaką ma historię,
dlaczego upadł tak nisko i jak mogłabym zbawić świat bezdomnych. Taki
dziennikarz podszedł i dał a mógł dostać w ryj ...
Felieton warto
przeczytać do końca choć nie mogę znaleść go w necie. Cytaty mam bo
zrobiłam zdjęcie, przewidując chyba że może nie być dane mi go znaleść w
całości drugi raz do poczytania.
Dziś wieczór,
wiadomości informują że ludzie zamarzają. Myślę sobie, przecież dopiero
zaczęły się przymrozki. Ja, rozpieszczona, wylegująca się pod kocem całą
zimę nie mogę tego pojąć. Mamy w mieście noclegownię, ludzie tam chodzą
więc pomyślałam sobie - ten problem mnie nie dotyczy przecież nie
chodzę w miejsca gdzie mogłabym spotkać takiego człowieka a z resztą
pewnie jest w tej noclegowni.
Poszłam
odprowadzić Puzzla i wyrzucić śmieci, chwilę staliśmy pod śmietnikiem a w
tle słyszałam jakby bas - myślę, no okej ktoś sobie słucha muzyki.
Zawsze zamykam drzwi ze śmietnika bo mi to capi i kolejny raz żalę się
Puzzlowi jak to ludzie są głupi że nie potrafią zamknąć drzwi za sobą i
jak mnie to złości.
Puzzel mało mówił, raczej nasłuchiwał, aż w końcu otworzył drzwi i słucha.
Ja oczywiście oburzona bo mi śmierdzi. On krótko
- cicho bądź! tam ktoś śpi!
No to ja już pełna strachu, macam się po kieszeniach - nie wzięłam telefonu. Dzwoń o pomoc! on zamarznie!
Poszedł zobaczyć czy jest ranny, wrócił i mówi ..
- Justyś, on ma
koc, przykryty jest, może nie chce do noclegowni bo pijany, dajmy mu
spokój... Jeszcze go zabiorą, podliczą za nocleg i chłop będzie miał
kłopoty.
- Ale .. ale ...
on może zamarznąć, może potrzebuje pomocy... ja nie będę umiała iść tak
do domu, do rozgrzanego do czerwoności grzejnika i gorącej herbaty.
(dzwoni) rozłącza i mówi z uśmiechem,
- wiesz, pójdę do nieba. Zrobiłem dobry uczynek.
Wróciłam do domu, planowałam posta o ostatnich zakupach, o nowościach mieszkaniowych. Patrzę za okno, przyjechali. Policja.
Ze śmietnika wyszedł z nimi Pan. Czarna kurtka, szal, kremowy sweter. Nie wyglądał na pijanego. Odjechali.
Ja wróciłam do łóżka. do bloga. wymazałam tytuł posta który miałam w planach.
Martwię się
trochę czy teraz śmietnikowy śpioch nie przeklina nas w myślach. -Głupi
ludzie czepiają się człowieka grzecznie śpiącego w kącie. Przecież
nikomu nic nie zrobiłem.-
Napływają mi łzy
do oczu... jejku jak mu musi być ciężko. Bo ja, po przeczytaniu tego
felietonu, nie myślę o nim jak o pijaczynie co na własne życzenie tam
śpi. Ja myślę że po prostu coś nie poszło. Być może miał dom, na kredyt,
miał rodzinę, dobrą pracę. Może nawet firmę miał a zachorował i nikt
jej nie upilnował. Może wydał majątek na walkę z chorobą ukochanej żony
... nie wiemy kto nas mija i jaką ma historię.
O nim jednym wiem
tyle że chrapie jak mój tata za ścianą i że chociaż dziś wyśpi się w
cieple i może nawet dostanie coś ciepłego do picia.
Blog about life, everyday. About the gray and pink. About love, family, motorcycles ... this is my blog, this is my life.
niedziela, 30 listopada 2014
wtorek, 11 listopada 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)